Diabeł tesciowa

Istnieje wiele stereotypów związanych z teściowymi ale bywa czasem tak, że rzeczywistość jest od nich jeszcze gorsza.


Coraz częściej posuwała się do agresji. Podsłuchiwała nasze rozmowy pod drzwiami, przekopywała rzeczy, gdy wychodziliśmy z domu, wtrącała się we wszystkie rozmowy. Kiedy Łukasz wracał z pracy, skakała koło niego jak zakochana nastolatka: masz zupkę, mój ukochany, mamusia zrobiła ci kotlecik. Niesmaczne, głupie i nieprzyjemne.

Na początku nic nie zapowiadało koszmaru. – Z moimi przyszłymi wtedy jeszcze teściami widywałam się rzadko, ale kontakty zawsze były bez zarzutu – wspomina Agnieszka, architektka, mama czteroletniej Zosi. Rodzice mojego przyszłego męża często zapraszali nas do siebie i nie ukrywali, że górne piętro ich okazałej willi tylko czeka, żeby zamieszkała na nim świeżo poślubiona para młodych. Od początku deklarowali też, że ta część domu należeć będzie tylko do nas: mieliśmy przerobić sobie klatkę wejściową, zainstalować osobne drzwi. Normalne mieszkanie, tyle że podczas wyjazdów o podlewanie kwiatków prosisz rodzinę, nie sąsiadów. No i zgodziłam się – wzdycha Agnieszka.

Jej westchnienie trudno zaliczyć do radosnych, bo od pół roku jest ze swoim mężem, Marcinem, w separacji, a winą za ten stan rzeczy obarcza właśnie teściów. – O tym, że o deklarowanych przeróbkach możemy zapomnieć, przekonaliśmy się bardzo szybko. Nasze plany remontu rodzice przyjęli z przerażeniem, mama zaczęła płakać – tyle włożyli w ten dom, a my chcemy go zdewastować? Na nasze próby negocjacji odpowiadali, że owszem, remont możemy kiedyś przeprowadzić, ale przecież nie teraz, nie od razu! Stanęło na tym, że przeróbki tak, ale rodzice muszą się do tego najpierw przyzwyczaić. Byłam totalnie zaskoczona takim obrotem sprawy, w dodatku nie chciałam wyjść na osobę konfliktową, więc nie drążyłam tematu...

To był pierwszy z wielu błędów, jakie popełniła Agnieszka. Dalej poszło z górki. Kiedy w weekend młodzi wracali późno od przyjaciół, mama czekała na nich z wyrzutami nawet do piątej rano. Potem tata nie zapominał o wygłoszeniu komentarza, że tak późne powroty nie pozwalają mu na spokojny sen. Soboty i niedziele rozpoczynały się podobnie – od wizyty rodziców z planem dnia dla ich syna, a czasami też dla jego żony. Prośby o pomoc w domu czy ogrodzie dało się zrozumieć, jednak organizowane przez nich – oczywiście bez wcześniejszego uzgodnienia z młodymi – wycieczki we czwórkę były Agnieszce wyjątkowo nie na rękę. – Nie chodzi o to, że ich nie lubiłam – wspomina. – To raczej oni lubili nas za bardzo: przez cały czas chcieli brać udział w naszym życiu, podejmować wspólnie z nami decyzje dotyczące naszego życia. Najchętniej zatrzymaliby nas w domu, żebyśmy cały czas dotrzymywali im towarzystwa.

Choć każda wzmianka o przeróbkach wejścia nadal wywoływała u teściów stany niemal histeryczne, początkowo dyskretnie, a z czasem coraz bardziej roszczeniowym tonem przyszywani rodzice Agnieszki życzyli sobie, aby wracać do domu o "w miarę przyzwoitych" porach, ograniczyć liczbę gości (szczególnie odwiedzających Agnieszkę), informować o wszelkich planach (nawet wyjazdu do supermarketu po większe zakupy), uwzględniać ich w każdej wycieczce (teściowa potrafiła dostać ataku płaczu. "Nie kochasz mnie już – krzyczała do Marcina – nikt mnie już nie potrzebuje!"), no i przy każdym wyjeździe zostawiać im klucze od mieszkania.

– Trochę się uspokoili, gdy zaszłam w ciążę – mówi Agnieszka. – Teść przynosił mi własnoręcznie wyciśnięte soczki, teściowa, lekarka z wykształcenia, dbała, żebym się nie przemęczała. Ten czas wspominam naprawdę fajnie: dużo rozmawialiśmy z Marcinem, ustaliliśmy, że nie pozwolimy rodzicom wtrącać się w wychowanie dziecka. Kiedy wróciłam do domu z maleńką, ojciec Marcina od razu wściubił nos do naszego mieszkania i oznajmił radośnie, że zaraz przychodzą ją kąpać. Ze względu na córkę nie chciałam się denerwować, na szczęście mąż zareagował właściwie: szybko wytłumaczył teściowi, że chcemy zostać sami z dzieckiem. Ten układ denerwował rodziców, no i niestety nie trwał długo – dwa tygodnie po narodzinach Zosi Marcin wrócił do pracy, a ja zostałam w domu sama. Nie, nie sama – z teściami, którzy do swojej wnuczki, gdy płakała, mówili: "Córeczko, chodź na rączki, ta pani (to o mnie) chyba robi ci jakąś krzywdę".

Dalej było już tylko gorzej. – Marcin po pracy wracał zmęczony, nie miał siły ani czasu, żeby się zainteresować, jak nam się żyje pod jego nieobecność. Tymczasem teściowie robili wszystko, żeby – jak twierdzili – "odciążyć mnie", czyli w praktyce odebrać mi dziecko. Asystowali nam od rana do wieczora, bez przerwy wchodzili do pokoju Zosi, brali ją na ręce. Karmili tym, co wydawało im się dla niej dobre – mimo wyraźnych wskazań lekarzy. Teściowa utrzymywała, że ona jako lekarz (dermatolog!) nie musi słuchać tego, co mówią inni lekarze – a na dowód tego przedstawiała fakt, że przecież wychowała Marcina. Może przeżyłabym fakt, że teść wciskał pięciomiesięcznej Zosi kawałki jabłka, ale bezustanna krytyka z ich strony po prostu mnie wykończyła. Od rana do wieczora wysłuchiwałam: ubierz ją cieplej, przegrzewa się, płacze, bo ją źle karmisz, nie noś jej tyle, bo rozpuścisz i nie uśnie, ponoś ją, przecież płacze, dziecko ma się uczyć chodzić w chodziku... No i ciągłe mówienie do niej "córeczko", a wszystko to tonem nieznoszącym sprzeciwu. Każda próba zwrócenia im uwagi kończyła się ich płaczem i histerią, ręce dosłownie opadały. Kiedy wspominałam o tym Marcinowi, najpierw twierdził, że jestem przewrażliwiona, potem – że konfliktowa, bo on "bez problemu dogaduje się z rodzicami". Żałuję, że zostałam tam tak długo. Mój mąż okazał się mięczakiem, który bał się sprzeciwić rodzicom i wolał mieć święty spokój niż własną rodzinę. Teraz mieszkam u swoich rodziców, ale już wkrótce stanę na własnych nogach. I nigdy nie pozwolę, żeby ktoś odbierał mi moje dziecko pod pretekstem, że lepiej ode mnie potrafi się nim zająć. Marcin woli jednak widzieć tylko, że byłam dla jego rodziców niewdzięczna i niesprawiedliwa – a przecież "to tacy dobrzy ludzie i chcieli wyłącznie naszego dobra".

- Wszystko da się ułożyć, jeżeli mąż trzyma stronę żony – potwierdza Eliza, która w mieszkaniu matki swojego wybranka spędziła, jak sama mówi, najgorszy rok swojego życia. Jej małżeństwo było na najlepszej drodze do rozpadu, a codzienne kłótnie i awantury z Łukaszem i jego wtrącającą się bezustannie matką sprawiły, że małżonkowie od kilku miesięcy chodzą na terapię. Jednak – jak mówi Eliza – bez wyprowadzki z domu teściowej już dawno byliby po rozwodzie.

Podobnie jak Agnieszkę, Elizę do zamieszkania z matką jej męża skusiło duże, na pozór wygodne mieszkanie. – Mieliśmy się dokładać do czynszu i opłat, a nadwyżki odkładać na kupno własnego "M". Kiedy Łukasz był dzieckiem, jego tata zmarł. Łukasz nigdy nie wyprowadził się od matki, chciałam mu ułatwić rozpoczęcie nowego życia. Niepokoju Elizy nie wzbudził fakt, że matka jej męża najpierw długo nie chciała jej poznać, a przy pierwszym zapoznawczym obiedzie długo rozwodziła się nad arystokratycznymi korzeniami swojej rodziny i koneksjami towarzyskimi.


– Skrzywiła się, gdy powiedziałam, że moja mama prowadzi sklep spożywczy, a tata jest na rencie. Ale uznałam, że przekonam ją do siebie tym, jak dbam o jej syna.

Najwyraźniej to jednak nie wystarczyło. Na ślub matka Łukasza przyszła spóźniona, a ponieważ brali wyłącznie cywilny (Eliza nie jest wierząca, Łukasz – jak zapewnia – też nie, jednak nie odważyłby się tego powiedzieć matce), teściowa uznała, że "to nie jest prawdziwy związek". – Nie przyniosła nawet kwiatów, do moich rodziców z łaski powiedziała "dzień dobry", a o mnie do swoich znajomych mówiła "ta pani". Weselny obiad upłynął jej na wyniosłym milczeniu, ale ja, mimo ostrzeżeń rodziców, cały czas nie traciłam nadziei.

Daremnie. Ukochana mamusia robiła, co mogła, by swojemu jedynakowi uprzytomnić, jak ogromny życiowy błąd popełnił, wybierając Elizę na żonę. Podczas nieobecności syna wygłaszała do jego żony wielogodzinne monologi, najeżone złośliwościami i agresją. – Łapała mnie zwykle w kuchni, kiedy stałam – podchodziła blisko, żebym nie mogła usiąść, i mówiła, mówiła, mówiła... Cały czas z takim samym, pełnym pretensji wyrazem twarzy: jednym tchem wylewała z siebie antysemickie uprzedzenia, krytykowała mój strój, kwestionowała wykształcenie, uzmysławiając mi jednocześnie, że w liceum jej Łukaszkiem interesowała się sama panna X, arystokratka!

Wspólne mieszkanie z mamą, choć opłacalne finansowo, szybko zaczęło Elizie doskwierać.


– Oprócz werbalnych zaczepek mamusia coraz częściej posuwała się do agresji. Podsłuchiwała nasze rozmowy pod drzwiami, przekopywała rzeczy, gdy wychodziliśmy z domu, wtrącała się we wszystkie rozmowy. Kiedy Łukasz wracał z pracy, skakała koło niego jak zakochana nastolatka: masz zupkę, mój ukochany, mamusia zrobiła ci kotlecik. Niesmaczne, głupie i nieprzyjemne. Coraz częściej się kłóciliśmy, a ona chciała toczyć rozmowę razem z nami – oczywiście wspólnie z synkiem przeciwko mnie. Wreszcie powiedziałam: dość!, idziesz ze mną albo się rozstańmy. Znalazłam mieszkanie, spakowałam się. Wyprowadził się ze mną, potem wrócił. W tym czasie ja spotkałam kogoś innego. Teraz próbujemy z Łukaszem poskładać się na nowo, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe. Ja cały czas mieszkam sama, on – razem z mamą, która podobno jest chora i nie da sobie rady bez jego pomocy.

Nie ma w zasadzie takiego grzechu, jakiego teściowa nie mogłaby popełnić. Bywa skąpa (Eliza: Na rocznicę ślubu kupiła nam pucharki lodowe przecenione z 4,99 na 2,50 zł. Nie oderwała nawet nalepek z ceną, mało tego – do kompletu przyniosła też lody marki Biedronka, a następnie całe popołudnie opowiadała, że jej wyrafinowane podniebienie nie zniosłoby tanich produktów), złośliwa (Eliza: Sama skończyła najbardziej upartyjniony w czasach PRL wydział historii, ale nie zliczę, ile razy zrobiła przytyk do średniego wykształcenia mojej matki), wścibska (Agnieszka: Porządki w naszych szafkach zawsze były idealnym pretekstem, żeby przejrzeć, co też nowego kupiłam), pruderyjna (Eliza: Na widok butelki wina w lodówce stwierdziła z przekąsem: "Na piękne rzeczy wydajecie pieniądze"). Nierzadko chorobliwie zazdrosna nie tylko o własnego syna (słowa "matkę ma się tylko jedną, a żon można mieć wiele" były tą kroplą, która przelała czarę – wspomina rozwodząca się z mężem Agnieszka), ale także o wnuka. Znaleźć dobrą teściową – życzliwą, pomocną, nieingerującą w życie dorosłych dzieci – nie jest łatwo, choć podobno i takie zdarzają się w naturze. Ale kiedy dzieci Agnieszki i Elizy znajdą sobie partnerów na życie – to czy one same okażą się teściowymi z marzeń?

Erika Sjoblom





Źródło: www.zdrowie.onet.pl

Autor: Marcel
1 2 3 4 5
Średnia ocena: 5
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów197
postów50485
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18894
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.

Wysokiej jakości bielizna męska już w sprzedaży. |