Czy i kiedy związek się kończy

Trudno wierzyć, że związek odpowiednio dobranych ludzi utrzyma się sam. Bez naszej pracy nie ma ludzi stworzonych dla siebie.



Wydaje ci się, że jesteście razem od... zawsze. W głowie dziesiątki niezrealizowanych obietnic, niekończąca się lista pretensji, powtarzalność granicząca z koszmarem. I wciąż powracające marzenie o wyjściu awaryjnym. Związek to podróż, ale bez stewardesy, która pokaże drogę ewakuacji. Tu liczą się nasza praca i determinacja.


Świt w gęstym lesie.


Dwóch kumpli wraca do samochodu po udanym polowaniu. Mężczyźni z mozołem ciągną za sobą potężną zdobycz. Nagle zza krzaków wyłania się starsza postać: „Nie chcę się wtrącać, ale jeżeli spróbujecie ciągnąć tego jelenia za rogi, a nie kopyta, to rogi nie będą zaczepiać o krzaki. Tak będzie po prostu łatwiej”. Utrzymanie związku jest jak ciągnięcie przez las upolowanego jelenia. Czy złapiemy go za kopyta, czy za rogi, zależy od nas. Bo małżeństwo może i jest darem niebios, ale wiele szczegółów trzeba dopracować tu, na ziemi. Kryzys siódmego roku? Optymistyczne założenie. I zgodnie z badaniami nieaktualne. Najnowsze pokazują bowiem, że pierwsze problemy pojawiają się w związku, owszem, po siedmiu, ale… miesiącach. Najpierw się staramy. Chcemy pokazać się z najlepszej strony. A potem? Jak podaje „Daily Express”, nie tylko chodzimy z wałkami na głowie, w powyciąganych swetrach… Z badań brytyjskiej firmy wynika, że przestajemy się wstydzić nawet tego, że zostaniemy przyłapani na wyjątkowo nieestetycznych czynnościach, takich jak dłubanie w nosie.


– Kiedy słyszę od kogoś: już nie czekam na fajerwerki, wiem, że to zły sygnał – mówi Małgorzata Ohme, psycholog


Bo całe życie mamy prawo, a wręcz obowiązek oczekiwać w związku fajerwerków, oczywiście, nie codziennie, nie bez przerwy. Ale poprzeczki nie wolno opuszczać.


Przekaźniki "zwalniają"


Za początkowy ogień odpowiedzialny jest neuroprzekaźnik zwany fenyloetyloaminą, który, niestety, z czasem spowalnia swoje działanie. Kiedy mija amok pierwszych uniesień, fenyloetyloaminę zastępują endorfiny. Wtedy zaczynamy „odczuwać” kolejne rzeczy, które dotąd robiliśmy dla partnera bezinteresownie. Stają się dla nas „kosztem”, więc zaczynamy też sprawdzać proporcje wzajemności. Bacznie zabiegać o równowagę. Co prawda, endorfiny zwane są hormonami szczęścia, jednak te wydzielające się u partnerów w związku po latach przyprawiają nas o błogostan bliższy temu, jaki odczuwamy po zjedzeniu kotleta schabowego, niż zawrotom głowy z pierwszej randki. Do tego dochodzi świadomość siedmiu ról, które mamy do odegrania, i tysiąca obowiązków, które musimy wypełniać. A kiedy pada pytanie: „Czy jesteś szczęśliwa/szczęśliwy w swoim związku?”, po długim namyśle cedzimy przez zęby: „Nie wiem”, „Tylko czasami”, „Chyba nie”, „A co to właściwie znaczy?”, „Szczęście, po tylu latach?!”.


Niby nie jesteśmy pewni, ale tak naprawdę każdy z nas potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie – tylko czasem boimy się własną odpowiedź usłyszeć. Boimy się konsekwencji, jakie ona za sobą niesie. Bo wyjścia są dwa: albo trzeba się wycofać, albo, co zazwyczaj przeraża jeszcze bardziej, coś zmienić, poprawić, postarać się. Przecież tak ciężko wskrzeszać to, czego nie da się uratować. Udany związek z tym samym człowiekiem przez całe życie? Bajka dla dzieciaków i oderwanych od rzeczywistości? I tak, i nie. Każde „solidne” marzenie powinno być odważne, może być nawet bezczelnie odważne, wręcz, z pozoru, nierealne. To dotyczące miłości, związku przede wszystkim. Pragnień zastępczych są miliony, ale to jedno będzie zawsze wracać. Bo taka jest nasza konstrukcja psychiczna – stadna. Razem jest lepiej. Po prostu. Mimo że na co dzień, w drodze do niepustego domu, błagamy w myślach o wolność, niezależność, przywilej samostanowienia. „Kiedyś było tak przyjemnie, dzisiaj – tylko walka. Ostatni miesiąc – 6:3 dla mnie, uf f…”. A może by tak zejść z ringu, zdjąć rękawicę, podać „przeciwnikowi” szklankę zimnej wody. I samemu się jej napić. Bo pierwszy krok to uświadomienie sobie na nowo, że gramy w jednej drużynie. Takie jest założenie. Ring – owszem, ale tylko dla dodania codzienności smaku, a nie jako sposób na nią.


Leczenie rutyny zacznijmy od regularnego wykonywania jakiejś czynności, ale niezwiązanej z partnerem


On: „Kiedy wracam do domu z pracy, moja żona zaczyna suszyć mi głowę. O byle co, więc siadam przed telewizorem i się do niej nie odzywam. Albo wychodzę. Nie chcę szukać sprzeczki”. Ona: „Mój mąż codziennie zaraz po powrocie z pracy siada przed telewizorem i w ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Albo znika z domu na cały wieczór”. Znasz go i kochasz już tyle lat. Tęsknisz czasem choćby za kłótnią, mówisz sobie – wszystko, tylko nie marazm!


Psychologowie rozgryzają naszą psychikę i rozważają, jak sensownie połączyć tkwiącą w człowieku od zawsze sprzeczność. Bo z jednej strony chcemy być wolni, chcemy podbijać świat niczym i nikim nieskrępowani, z drugiej strony – marzymy o poczuciu bezpieczeństwa. Bezpieczna jest powtarzalność. Poczucie bezpieczeństwa dają nam codzienne rytuały, znane i „oswojone” sytuacje, wręcz schematy, całe sekwencje zdarzeń. A od tego do rutyny jest już bardzo blisko. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że jej funkcja jest bardzo ważnym elementem stabilizującym życie psychiczne człowieka. Trzeba tylko zadbać o to, aby nie była ona częścią składową akurat związku. Niech każde z partnerów ma swoją indywidualną rutynę. Powinno być to coś, co naprawdę lubimy. Można na przykład chodzić codziennie rano na spacer, jogging, na basen czy siłownię. Można kupować przed pracą gazetę i czytać ją przy kawie w pobliskiej kawiarni. Albo po pracy wybrać się na jogę. Podobny „obowiązek” powinien narzucić sobie też partner. Znajdując element stabilizujący emocje poza związkiem, łatwiej będzie o spontaniczność w relacji.


Rewolucyjnym rozwiązaniem może okazać się też wyeliminowanie tego, co jest przewodnim elementem codzienności, na przykład telewizora, komputera czy słuchawki telefonicznej. Wtedy, siłą rzeczy, trzeba będzie jakoś wypełnić tę lukę. Chociażby rozmową. Zamiast rytualnego: „Co tam w pracy?”, „W porządku, a u ciebie?”, można zapytać o przemyślenia na kompletnie oderwaną od rzeczywistości kwestię. Okaże się, że nadal mamy do czynienia z kimś fascynującym, z kim kilka lat temu rozmawiało się o wszystkim i z przyjemnością.


Naturalnie, że nowa pozycja i seksowna bielizna mogą pomóc. Ale to nie wystarczy. Łóżko nie rozwiąże wszystkich problemów. Trzeba działać globalnie, interdyscyplinarnie. Tym bardziej że aby w dłuższej perspektywie uniknąć rutyny w seksie, trzeba zadbać o jej brak w innych sferach związku.


Wielu seksuologów na kryzysy dojrzałych związków poleca pikantne zmiany, erotyczne gadżety. Na pewno nie zaszkodzą jako uatrakcyjnienie wieczorów, ale intymność nie polega na takiej inżynierii. Musimy nauczyć się mówić tym samym językiem miłości – komunikować się za pomocą dotyku, spojrzeń, seksu.


Oczywiście tym trudniej przełamać jest kryzys, im dalej zaszło odsunięcie się od siebie partnerów. Bardzo często jedna ze stron w ogóle zaczyna unikać kontaktów intymnych. – Ale wtedy warto poprosić o pomoc terapeutę – radzi Małgorzata Ohme (psycholog z SWPS, terapeuta Centrum Pomocy Profesjonalnej).


Jednym z polecanych przez specjalistów sposobów na odbudowanie tego unikalnego porozumienia zmysłowego jest seks… z otwartymi oczyma. Poza efektem pobudzenia bodźcowego ma on również wymiar symboliczny – kochając się, nie zamykamy się we własnych światach.


Dbaj o siebie


Bardzo istotnym elementem podtrzymywania temperatury związku jest dbanie o swój własny rozwój – mówi Małgorzata Ohme. Ciekawość drugiego człowieka może być pielęgnowana dlatego, że ten człowiek się zmienia. Ma pasje, uprawia sport, przybywa mu wiedzy, dużo czyta, chodzi do teatru. Jednym słowem, że jego ciało i umysł ewoluują. Dzięki temu, z każdym rokiem, jest to ta sama kochana przez nas osoba, która jednak w pewnych aspektach jest nowa. A nowe, jak wiemy, bardzo przyciąga. Jednak zapominamy o tym. Wydaje nam się, że skoro złapaliśmy byka za rogi, to go mamy. Tymczasem nie wnoszenie do wspólnej przestrzeni niczego z własnej sprawia właśnie, że już nie mamy nic do odkrywania w związku. Jesteśmy razem, ale obok. Nieciekawi i niegłodni siebie.


Przełam się i...


„Przecież już ci powiedziałem, że cię kocham ile razy jeszcze muszę to powtarzać?” Wiele razy, choćby na siłę, aż znowu wejdzie w nawyk. Okazywanie uczuć umacnia poczucie bezpieczeństwa, poprawia nastrój, pozwala poczuć się atrakcyjniej.


Dzwoń!


Nie tylko po to, aby przypomnieć o liście obowiązków. Stevie Wonder śpiewał piosenkę o znanej już treści, to prawda, ale na telefon: „Dzwonię tylko po to, żeby powiedzieć, że cię kocham , czy się do tego przyznajemy, czy nie, każdy z nas czeka.


Pisz!


Niech lista z zakupami wygląda tak: 1. mleko; 2. pieczywo; 3. proszek do prania; 4. cieszę się, że jesteś; 5. cukier… Ile kosztuje napisanie na lustrze pastą do zębów ciepłego słowa, włożenie jemu do laptopa, jej do kosmetyczki kartki: „Czekam wieczorem”? To proste, być może nawet infantylne gesty. Ale co z tego, skoro nadają codzienności zupełnie inny wydźwięk?


Mów!


Czego chcesz, co cię boli, co przeszkadza, co zastanawia, co zatrzymuje twoją uwagę. „Od dawna czekam na kwiaty. Kiedyś dostawałam je każdego trzeciego dnia miesiąca, bo właśnie wtedy była nasza pierwsza randka. Dzisiaj, jeżeli chcę je mieć, muszę kupić sobie sama”. Nie kupuj sama. Mów, czego chcesz! Duszenie w sobie oczekiwań to najszybsza droga do rozczarowania, złości i wystudzenia uczuć. A może wystarczy szepnąć: „Nadal na nie czekam”. Podpowiadane się nie liczy? Niestety, nie zostaliśmy wyposażeni w czytnik myśli drugiego, nawet bliskiego nam człowieka. Ty czekasz, on myśli, że już ci na tych kwiatach nie zależy. – Jeżeli masz ochotę się wypłakać, zrób to w rękaw partnera – mówi Małgorzata Ohme. Nawet jeżeli wolałabyś zadzwonić do przyjaciółki, bo „ona zrozumie”, a „on mnie nie czuje”, zmuś się. Jest bardzo prawdopodobne, że tak jak kiedyś – nie zawiedzie. Mówić trzeba nawet o drobnych, z pozoru nieistotnych rzeczach. Z dwóch światów przemyśleń i trosk spróbować zrobić znowu jeden wspólny zbiór. Okazać zainteresowanie, być wsparciem w kłopotach. Ale żeby o nich wiedzieć, trzeba mówić i pytać.


Śmiej się!


Wydaje się nam, że etap wygłupiania się mamy za sobą, że nie wypada, że to głupie, infantylne. Psychologowie mówią wyraźnie: nic podobnego. – Trzeba odnaleźć siebie właśnie z dawnych lat – namawia Małgorzata Ohme. Znaleźć w sobie dziecko. Cofnąć się wspólnie do etapu nastoletniego. Zrobić coś szalonego. Gubimy, w miarę lat, ten element związku, a wbrew pozorom jest bardzo ważny. To nieprawda, że cenionemu panu prezesowi nie przystoi. Każdemu prezesowi wypada narysować przed domem kredą serce. Żaden „wszystkowiedzący” profesor nie powinien wstydzić się zadzwonić do przyjaciółki swojej żony i zapytać ją, co jego partnerce sprawiłoby największą przyjemność. Skoro się od siebie oddalili i sam chwilowo nie zna jej potrzeb, niech zapyta: „Czy wiesz, o czym Anka marzy? Byłaś ostatnio jej powiernikiem”.


Dotykaj!


Kontakt fizyczny jest niezbędny w utrzymaniu bliskości emocjonalnej! Po pierwsze – czułość. Przytulać się można długo i intensywnie albo w przelocie – mijając się w drodze do łazienki czy kuchni. Podczas spaceru, w samochodzie i kinie. W czasie robienia zakupów też. Przytulać trzeba się w łóżku. Zasypiać w objęciach, zamiast odwracać się do siebie plecami.


Bądź!


Wspólny czas. Dlaczego go nie ma? Bo praca, bo dzieci, bo zakupy, bo…
– Warto znaleźć coś przyjemnego, co połączy – podpowiada Małgorzata Ohme. Można wspólnie zapisać się na kurs tańca. Jeżeli kuleje nasze życie intymne, kurs rumby zdziała cuda na parkiecie i… w łóżku. Cenne mogą okazać się nawet te rytualne posiłki. Przy jednym stole, nie patrząc w talerz, ale sobie w oczy. Bez włączonego telewizora i rozłożonej na stole gazety. Raz na jakiś czas warto odizolować się na dłużej, choćby we własnym domu. Robiąc przemeblowanie w związku, według Małgorzaty Ohme warto zrobić je też w mieszkaniu. – Często nasze domy wyglądają tak jak nasze związki. Rośliny usychają, wszystko pokryte jest „kurzem”. Czasami przestawienie kanapy, zabranie z sypialni telewizora jest symbolicznym ruchem oznaczającym zmianę, odświeżenie również relacji.


Wystarczy odrobina wyobraźni i odwagi. Idea jest jedna: to czas na wszystko, czego zechcecie: rozmowy o przyszłości, wojnę na poduszki, czytanie sobie na głos książki, wspólną kąpiel, realizację erotycznych fantazji, grę w szachy czy wspominanie udanych wakacji przy układaniu zdjęć w albumie. – Takie odwoływanie się do tego dobrego, co było, napędza, motywuje do walki o siebie i związek – dodaje Małgorzata Ohme. Spędzając wspólnie czas, można też wykonać ćwiczenie, które nadrobi zaległości. Na kartkach napiszcie, co w sobie lubicie, czego wam w związku brakuje, później się tymi kartkami wymieńcie.


Bliskość trzeba nie tylko zbudować, przede wszystkim trzeba ją stale pielęgnować


– Prawda jest taka, że na początku wszystkie te gesty wydawać się nam mogą sztuczne, fałszywe i wymuszone – przyznaje Małgorzata Ohme. Często kobiety podczas terapii mówią: „Tak, przytulił mnie wczoraj, ale czułam, że to na nim wymusiłam”. Trudno, trzeba przez ten etap przebrnąć. Trzeba „holować” się wzajemnie. Codziennie. Kiedyś przyjaciółka powiedziała mi fajną rzecz: że dla niej związek polega na myśli „Wybieram ciebie każdego dnia”. Zdała sobie z tego sprawę, kiedy kolejny raz pojechała ze swoim partnerem na działkę. Usiadła na tym samym leżaku, co zawsze. On znowu zrywał maliny. Pochylony w tych samych, co zwykle, powyciąganych spodenkach i wtedy pomyślała z przerażeniem: „Dzisiaj już cię nie wybieram…!”. – Nie wolno do tego momentu dopuścić – ostrzega Małgorzata Ohme.


Uczymy się chodzić, mówić, wnioskować. Uczymy się matematyki, doskonalimy angielski, jazdę samochodem, pływanie. Dlaczego nie pracujemy nad sztuką bycia w związku? Upolowanie jelenia to początek drogi. I to ten najłatwiejszy etap. Bo miłość w życiu realnym zaczyna się dokładnie tam, gdzie w komediach romantycznych widzimy napis: Koniec. A tu, zamiast westchnąć z ulgą, trzeba zabrać się do pracy.


Czy ten powiew świeżości musimy wprowadzić w każdy, najmniejszy zakątek naszej relacji? Nie dajmy się zwariować! W końcu szczęście to poczucie, że rzeczy dobre przeważają nad tymi złymi. W miłości funkcjonuje ta sama zasada. A związek warto ratować nie po kilku czy kilkunastu latach. Warto ratować go od pierwszej minuty bycia razem. Żeby nie obudzić się któregoś dnia z myślą: „Już ciebie nie wybieram…”.


Karolina Morelowska


 


Źródło: www.zdrowie.onet.pl

Czy i kiedy z...
Autor: Ania
1 2 3 4 5
Średnia ocena: 1
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów197
postów50485
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18894
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.

Wysokiej jakości bielizna męska już w sprzedaży. |