Mała ciąża, duża strata
13-03-2009 07:58
Psychologowie podkreślają, że matki, które poroniły, przeżywają stratę nienarodzonego dziecka tak samo jak kogoś bliskiego. I że dla zdrowia psychicznego powinny przeżyć po niej żałobę.

Maria Kowalska z Warszawy poroniła w szesnastym tygodniu ciąży. Przez całą noc leżała w szpitalnej sali bez żadnej opieki. Podano jej jedynie środki uspokajające. Następnego dnia na dyżurze usłyszała, że miała „nieudaną ciążę”, ale jak się będzie „lepiej starać”, to „następna ciąża powinna być udana, bo jest pani silna i młoda”.

Ewa Szymańska, również ze stolicy, nie była tak silna i młoda, kiedy w ciąży została przywieziona do szpitala przez pogotowie. Miała trzydzieści lat. Przez pierwsze kilka godzin leżała na korytarzu. Lekarz dyżurna zainteresowała się nią dopiero wtedy, gdy była bliska śmierci. Po kilku następnych godzinach przewieziono ją na oddział położniczy. Zastosowano narkozę. Kiedy się wybudziła, lekarka stwierdziła: „Usunęliśmy pani problem. Ale powinna się pani na przyszłość lepiej starać z tą ciążą, bo to już po trzydziestce”. Ewa jednak już więcej nie „starała się”, przerażona pierwszą i ostatnią wizytą w szpitalu. Teraz leczy się psychiatrycznie, a na widok szpitala dostaje drgawek.

Co oni ci zrobili?

Rodzina Nagórków liczyła trzy osoby, gdy rodzicom zamarzyło się jeszcze jedno dziecko. Gdy okazało się, że mama jest w ciąży, ich radość trwała krótko. Pani Monika poczuła się źle, ale nie przyszło jej na myśl, że może utracić maleństwo. Żyła w przekonaniu, że kobieta może poronić tylko wtedy, kiedy nie dba o siebie: pali, pije. Razem z mężem pojechała do jednego z warszawskich szpitali. Okazało się, że dzieciątko już od tygodnia się nie rozwija i zaczyna się poronienie. „Te osiem godzin pobytu w szpitalu to była dla mnie wielka trauma – wspomina po czterech latach Monika Nagórko. – Nie było miejsca na sali. Roniłam na korytarzu. Wcześniej, kiedy byłam badana w gabinecie, drzwi do sąsiedniej sali były otwarte, wszystko odbywało się bez jakiejkolwiek intymności. Jedyną osobą, której nie pozwolono asystować przy badaniu, był mój mąż!”.

Pani Monika czekała na lekarza aż trzy godziny. Była zdruzgotana śmiercią dziecka i obojętnym traktowaniem jej przez personel medyczny. Kiedy wyszła z gabinetu, była tak zmieniona, że mąż zapytał: „Co oni ci zrobili?”.

To tylko tkanki

Kilka miesięcy później pani Monika przeżyła drugie poronienie. Tym razem w bardziej renomowanym szpitalu. Wcześniej rodziła w nim bez kłopotu, nie mogła więc zrozumieć, dlaczego teraz traktują ją jak zadżumioną. Młode pielęgniarki wprawdzie robiły to, co do nich należało: najpierw mierzyły ciśnienie i temperaturę, ale potem szybko uciekły.

Wyglądało tak, jakby ani one, ani lekarze nie byli przygotowani na trudną sytuację. Byli nastawieni na sukces, czyli urodzenie zdrowego dziecka, tymczasem sprawy potoczyły się w nieprzewidzianym kierunku. „Śmierć dziecka musi być potwierdzona przez dwóch lekarzy – mówi Monika Nagórko. – Przyszli. Patrzą na USG i stwierdzają: «Tu dobrze, tu dobrze». A ja odpowiadam: «Tu dobrze, tam dobrze, tylko dziecku serce nie bije». Wtedy usłyszałam od lekarki: «Jak pani może mówić o dziecku, przecież to nie dziecko, to jedenasty tydzień». Powiedziała mi to, gdy szłam na zabieg łyżeczkowania! Strasznie po tym płakałam, wręcz wyłam. I cały czas zastanawiałam się, jak ona mogła mi coś takiego powiedzieć?! Przecież jest kobietą, matką, lekarką. Nie mieściło mi się to w głowie”.

Mąż pani Nagórko zapytał wtedy lekarza, czy szpital może wydać dziecko. Usłyszał, że są to tylko tkanki i że będą spalone. Dopiero później rodzice dowiedzieli się, że zostali wprowadzeni w błąd. W owym czasie prawo już zezwalało na wydanie dziecka. „Stwarzano jednak taką atmosferę, jakbyśmy byli poza prawem – opowiada Monika Nagórko. – Faktycznie, jeszcze przed dziesięciu laty prawo przewidywało wydanie jedynie takich dzieci, które zmarły w 22. tygodniu ciąży i ważyły powyżej 500 gramów. Sądziliśmy, że nadal takie procedury obowiązują. Kiedy pytaliśmy o sam pochówek, sugerowano nam, że byłby on niezgodny z prawem. Że zrobilibyśmy szpitalowi kłopot”.

Jest jajo, nie ma dziecka

Państwo Nagórkowie nie pochowali ani jednego, ani drugiego dziecka. „Nie pochowaliśmy dziecka, bo nie mieliśmy świadomości, że możemy to zrobić – mówi po latach Monika Nagórko. – Widzieliśmy wcześniej tego maluszka na etapie szóstego tygodnia. Miał siedem milimetrów. Dla nas to nie był płód. To był nasz mały człowieczek. Poroniłam w ósmym tygodniu. Kiedy na drugi dzień zbadano mnie, lekarka wyszła na korytarz i powiedziała: «Jama macicy pusta». Nie powiedziano mi, co się stało z tym dzieckiem. Czy wylądowało na jakiejś ligninie, czy w koszu? Dziś, kiedy kobieta z poronieniem trafia do szpitala, nie jest tam traktowana jak człowiek, ale pacjentka, którą trzeba «wyłyżeczkować». Słowem, nie ma człowieka, ale jest macica do wyczyszczenia. Nie ma kobiety i nie ma dziecka. Kobieta jest na oddziale ginekologicznym, a nie na położniczym. Z jednej strony to dobrze, bo nie ma kontaktu z kobietami w zaawansowanej ciąży. Ale z drugiej strony, gdy jest się na ginekologii, to tutaj nie mówi się o dziecku. Jest zapłodnione jajo płodowe, ale nie ma dziecka. Mimo że jest to któryś z kolei tydzień czy miesiąc ciąży. Tu mówi się o «problemie ginekologicznym». A to przecież było nasze dziecko!”.

Mąż pani Moniki podczas tych kolejnych dramatów wspierał ją na wszystkie możliwe sposoby. Jednak mimo to ona sama mocno przeżywała każdy dzień po stracie dzieci. Któregoś dnia usiadła do komputera i zaczęła opisywać swoje szokujące przeżycia z pobytów w szpitalach, jak również dramatyczne chwile po utracie dziecka. Pomyślała wówczas, że w podobnej sytuacji może znajdować się wiele kobiet. Postanowiła więc opisać swoje przeżycia na forach internetowych. Niebawem okazało się, że takich mam, wylewających swój żal w Internecie, są setki. Z czasem skontaktowały się ze sobą już poza forum i postanowiły założyć stowarzyszenie. Chciały w jakiś sposób wpłynąć na polepszenie czy też zmianę stosunku do kobiet, których dzieci zmarły w wyniku poronienia.

Życie w zawieszeniu

„Nie jest ważne, czy dziecko miało 22 tygodnie, czy kilka tygodni. To zawsze jest śmierć dziecka – podkreśla Monika Nagórko. – Niestety, w naszym społeczeństwie istnieje takie przekonanie: mała ciąża, mała strata. I że kobieta powinna szybko się po niej pozbierać. Istnieje przeświadczenie, że strata występuje dopiero wtedy, gdy dziecko urodzi się w 6. czy 7. miesiącu i umrze. Kiedy kobieta jest w ciąży, słyszy pytania: «Czekacie na dziewczynkę czy na chłopca? Jakie mu dacie imię?» itd. Ale gdy poroni, zapada milczenie. Jest głucha cisza. Nie ma tematu. Także rodzina bardzo często buduje jakiś mur. A przecież ja i inne dziewczyny po poronieniu mamy mnóstwo pytań. Na przykład: Czy zostawić zabawki kupione dla dziecka?”.

Tymczasem, jak mówią psychologowie, niezwykle ważne jest przeżycie żałoby po utraconym dziecku. Matki przeżywają ją tak samo jak po stracie dorosłego człowieka. Dla niemal wszystkich mam bowiem dwie kreski na teście ciążowym to już dziecko. Specjaliści, którzy zajmują się tym problemem, podkreślają, że warto, aby poronione dziecko nie było tylko „straconą ciążą”, lecz by zmarłemu maleństwu nadać imię i je pochować. W przeciwnym razie będzie to ciągle „życie zawieszone”. Z tym wiążą się daleko idące konsekwencje psychiczne dla rodziców i rodzeństwa narodzonego przed i po zmarłym maleństwie.

Strona internetowa dla rodziców szukających pomocy po utracie dziecka www.poronienie.pl






Źródło: www.dziecko.onet.pl
Zdjęcie: www.dziecko.onet.pl

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów198
postów50488
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18899
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.