|
Aktualności
Medycyna alternatywna – czy to działa?
25-03-2009 08:12
Nasza konferencja odbywała się w porze lunchu, ale Pat, konsultantka medyczna w średnim wieku nie tknęła niczego ze swojego talerza. Kiedy zapytałem czy coś jest nie tak, opowiedziała mi o swojej trwającej całe życie walce z chorobą Crohna - stanem zapalnym jelit powodującym biegunki i bóle brzucha.
Zapytałem, co radzi jej lekarz. Z pewnym wahaniem w głosie odpowiedziała, że jest leczona głównie przez kogoś, kogo określała mianem „nauczyciela”. Aby opanować chorobę uczy ją korzystać z technik qigong, chińskiego systemu ćwiczeń oddechowych i energetycznych. Chodzi także do zwykłego lekarza. Uderzyło mnie jednak, że ta kobieta, której praca polega na weryfikowaniu naukowych podstaw praktyk szpitalnych wybrała konsultacje u osoby uprawiającej medycynę alternatywną. - Mój nauczyciel patrzy na mnie całościowo – wyjaśnia. - Bierze pod uwagę mój stan emocjonalny, nie tylko chorobowy. Umacnia mnie w troszczeniu się o siebie. Mój lekarz patrzy jedynie na moją chorobę. Jako lekarz z dwudziestoletnim doświadczeniem poczułem coś w rodzaju reprymendy. Osobiście nie mam nic przeciwko medycynie alternatywnej. Choć zostałem wychowany i wykształcony w Ameryce, urodziłem się w Indiach, skąd wywodzą się takie techniki jak ajurweda czy joga, które w mojej ojczyźnie postrzegane są jako równoważne sposoby leczenia wielu schorzeń. Sam korzystam z medytacji i masażu jako technik relaksacyjnych. W słowach Pat było też trochę prawdy. U krytycznie chorego pacjenta my, lekarze konwencjonalni, rozkładamy ciało na czynniki pierwsze. Kardiolog zajmuje się sercem, pulmonolog płucami, nefrolog nerkami i każdy leczy choroby dotyczące odpowiednich organów. Kiedy dany narząd wyzdrowieje, zamykamy historię choroby. Kiedy jest na to czas, staram się zrobić krok w tył, spojrzeć na swoich pacjentów całościowo i wysłuchać ich obaw, ale przyznaję, że sprowadzam też czasem kogoś do określenia „zapalenie płuc w sali 5133” lub opisuję emocjonalnie nastawionego pacjenta jako „trochę szurniętego”. Nie mam jednak pobłażania dla osób praktykujących medycynę alternatywną, kiedy wkraczają w obszary będące poza ich kompetencjami lub pozwalają, by pacjenci mylnie ich rozumieli. Mam zbyt dużą świadomość potencjalnych zagrożeń. Asystentka opowiedziała mi ostatnio historię kobiety po trzydziestce, ze sztuczną zastawką serca, która przez lata świetnie radziła sobie na lekach przeciwkrzepliwych do czasu, gdy jej kapłan/uzdrowiciel powiedział jej, że jest „uleczona”. Przestała zażywać ratujące jej życie leki. Po kilku tygodniach na zastawce serca powstał skrzep, powodując jej zamknięcie. Kobieta zmarła na stole operacyjnym. Podzieliłem się swoim sceptycyzmem z moimi rodzicami, którzy zimy spędzają w Indiach, a lata w Bostonie. Oboje chodzą do konwencjonalnych lekarzy i są dumni z mojej kariery. Moja matka jest jednak także instruktorką reiki, techniki opartej na założeniu istnienia leczniczej energii. Opowiada, że stosowała ją u swoich wnucząt, by poprawić ich wyniki na egzaminach, u mego ojca, by pomóc mu przygotować się do zabiegów medycznych, a także w leczeniu bólów głowy u niej samej. Zapiera się, że reiki działa, choć przypomniałem jej, że kontrolowane, randomizowane badania kliniczne tego nie potwierdzają. Mój ojciec, który zażywa lekarstwo na nadciśnienie, aspirynę i leki obniżające cholesterol uczy się ajurwedy i przy każdej okazji nakłania mnie, bym zrobił to samo. - Będziesz zdrowszy, jeśli codziennie rano wypijesz dwie szklanki letniej wody – upiera się. - Wypłucze toksyny z twojego organizmu. Na potwierdzenie dodaje: - Twój dziadek robi tak co rano – a mój dziadek ma 90 lat. Aż kusi, by skorzystać z rady udzielanej z wielką pasją przez tych, których darzy się zaufaniem. Osoby uprawiające medycynę alternatywną porównałbym do dobrych sprzedawców używanych samochodów, którzy mimo niewielkiej ilości dowodów naukowych popierających ich sposoby leczenia znajdują wielu chętnych klientów. Nie traktuję tego jednak jako zarzutu. Wręcz przeciwnie, dają oni konwencjonalnym lekarzom ważną lekcję nawiązywania relacji z pacjentem. Dobry lekarz jest nauczycielem, trenerem, przyjacielem i kibicem - wielu osobom uprawiającym medycynę alternatywną udaje się wcielić we wszystkie te role, co skutkuje tym, że pacjenci im ufają i wierzą w ich sposoby leczenia. Przy wszystkich ograniczeniach systemu konwencjonalnej opieki zdrowotnej – z wizytami trwającymi 15 minut, ciągłymi problemami z ubezpieczeniem i niepotrzebnymi badaniami diagnostycznymi robionymi po to, by zapobiec pozwom za błąd w sztuce – trudno jest mi wypełnić te ważne zadania w stosunkach interpersonalnych. Osoby uprawiające medycynę alternatywną opanowały także sztukę maksymalizowania siły placebo. Jak pisze w swojej książce „Snake Oil Science” R. Barker Bausell, terapie medycyny alternatywnej nie działają wcale lub działają na zasadzie placebo. Placebo może być jednak skutecznym narzędziem: w pewnych schorzeniach z całą pewnością pomaga i zmniejsza nasilenie objawów. Uważnie słuchając pacjentów i przekonując ich, że mają moc poradzenia sobie ze swoją chorobą, terapeuci stosujący metody alternatywne w pełni wykorzystują możliwości umysłu pomagające uzdrowić ciało. Ponad jedna trzecia dorosłych Amerykanów korzysta z leczenia alternatywnego. Najpopularniejsze są medytacja, akupunktura, chiropraktyka i leczenie produktami naturalnymi takimi jak glukozamina czy echinacea. Niemal wszyscy ci pacjenci chodzą także do konwencjonalnych lekarzy. W ankiecie przeprowadzonej w 1998 roku, John Astin, naukowiec ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Stanford wykazał, że większość Amerykanów poszukiwało metod medycyny alternatywnej nie dlatego, że byli niezadowoleni ze swojego lekarza, ale ponieważ opieka alternatywna była bardziej spójna z ich systemem wartości i orientacją filozoficzną. Większość zwolenników medycyny alternatywnej i osób ją praktykujących postrzega samych siebie jako kontinuum „umysł-ciało-duch”. Ja sam nie zamierzam zacząć uprawiać Pilates ani zostać uczniem reiki mojej mamy. Skorzystałem jednak z ajurwedycznej rady mojego ojca i zacząłem wypijać dwie szklanki letniej wody. Nie jestem pewien, czy to pomaga, ale z całą pewnością narzuca mi pewną regularność. Źródło: www.portalwiedzy.onet.pl Zdjęcie: www.images.google.pl |
STATYSTYKI
zdjęć | 7598 |
filmów | 425 |
blogów | 198 |
postów | 50488 |
komentarzy | 4204 |
chorób | 514 |
ogłoszeń | 24 |
jest nas | 18899 |
nowych dzisiaj | 0 |
w tym miesiącu | 0 |
zalogowani | 0 |
online (ostatnie 24h) | 0 |
Zobacz inne nasze serwisy:
Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.