Chciwy jak lekarz
16-04-2009 08:24
W pogodni za pieniędzmi niemieccy lekarze stracili swą godność i autorytet. Do niedawna byli pupilkami mediów i jedną z najbardziej szanowanych grup zawodowych w kraju.

Trudno dziś dokładnie wskazać, w którym momencie na nieskazitelnym dotychczas wizerunku niemieckich lekarzy zaczęły pojawiać się poważne rysy. Musiało się to zdarzyć w ostatnich tygodniach, pomiędzy nagłówkiem "Wściekłość pacjentów. Lekarze żądają zapłaty z góry!" na pierwszej stronie "Bilda", pytaniem „Kto powstrzyma wreszcie Doktora bez Umiaru?" w tytule talk-show "Twardo, ale fair" w telewizji ARD, a migawkami ukazującymi medyków, jak rozparci w swoich porsche jadą protestować przeciwko zbyt niskim honorariom.

Ostatni ulubieniec niemieckich mediów, lekarz, został zdetronizowany. I dano mu to wyraźnie odczuć. W ubiegłym tygodniu na przykład w nowym politycznym talk-show stacji SWR występował niegdysiejszy telewizyjny doktor Günter Gerhardt, dziś urzędnik kasy chorych. Był wesoły i życzliwie nastawiony do rozmówców, nie potrafił jednak odpowiedzieć na całkiem proste pytania. – Jeżeli rocznie zarabia się ponad 100 tys. euro, to chyba da się z tego wyżyć?– drążył prowadzący. Gerhardt był w stanie wydać z siebie jedynie rozpaczliwe: "Ta dyskusja jest strasznie fałszywa", po czym został kompletnie wdeptany w ziemię.

Odkąd lekarze, pomimo finansowego zastrzyku w postaci trzech miliardów euro, dalej wykłócają się o swoje honoraria, stracili swą dobrą opinię i wiarygodność. A odkąd niektórzy podżegacze zaczęli domagać się opłat z góry za swoje usługi, cała ta kasta sama się zdezawuowała. Medycy skarżą się na straty finansowe zagrażające ich egzystencji, jakie spowodowała rzekomo reforma lekarskich honorariów. A przy tym lekarz prowadzący własną praktykę zarabia średnio 10 tys. euro brutto miesięcznie. Od dnia, w którym "Spiegel" i inne media podały te liczby do publicznej wiadomości, medyków podejrzewa się o zachłanność, jakiej nic nie jest w stanie zaspokoić.

– Nasza organizacja jest dziś już tylko symbolem lekarskiej chciwości – oznajmił w ubiegłym tygodniu sam przewodniczący Stowarzyszenia Kas Chorych Bawarii, Axel Munte. – Wstydzę się za takie podejście, za nieustanne domaganie się większych pieniędzy.

Dla lekarzy oznacza to nie tylko załamanie ich popularności. Zakwestionowali własną wiarygodność, powód, dla którego media przez długie lata brały w ich przypadku wszystko za dobrą monetę. Do tej pory medycy byli dla dziennikarzy elitą, ludźmi godnymi zaufania w całym tym nieprzejrzystym systemie zdrowotnym.

Jeszcze podczas ich ostatniej wielkiej kampanii, kiedy to lekarze pracujący w szpitalach urządzali demonstracje w proteście przeciwko przeciążaniu ich pracą, media przez cały czas im schlebiały. Oni bowiem byli ofiarą, a ofiary z początku zawsze wydają się dziennikarzom sympatyczne. Gazety i telewizja malowały przerażający obraz „szpitalnej harówki” („Bild”) i podsycały obawy, co może się wydarzyć, kiedy ktoś z nas trafi akurat na takiego słaniającego się ze zmęczenia doktora. W programach talk-show przemęczeni lekarze skarżyli się na nadmiar pracy. W telewizyjnych wiadomościach ich troskom poświęcano zawsze dużo miejsca.

– My, dziennikarze, daliśmy się zbytnio uwieść temu idealnemu wizerunkowi niewinnej ofiary – przyznaje teraz Fritz Frey, redaktor naczelny stacji SWR. Dziennikarze mieli wówczas na celowniku głównie lobby farmaceutyczne oraz polityków odpowiedzialnych za ochronę zdrowia. – Lekarz natomiast stał gdzieś na dalszym miejscu listy grup zawodowych, które nie cieszyły się wiarygodnością.

Te czasy to już przeszłość. – Sympatie się odwróciły – mówi Wolfgang Klein, szef redakcji programu „Maybrit Illner”. Można to nawet zmierzyć. Według Media Tenor (międzynarodowy instytut badania mediów – przyp. Onet) w 2007 roku około 40 proc. informacji na temat wynagrodzenia lekarzy miało negatywny dla nich wydźwięk, w tym roku ten procent wzrósł aż do 80.

Bardzo szybko zmieniła się obsada popularnych programów telewizyjnych. – Na początku lekarze odgrywali w nich zawsze rolę tych sprawiedliwych – mówi Andreas Schneider, szef redakcji programu Anne Will. – Teraz stali się już tylko jedną z wielu grup zawodowych reprezentujących własne interesy. Role tych dobrych odgrywają w tej chwili pacjenci.

Upadek lekarzy bardzo ułatwił pracę jednemu z ekspertów występujących w licznych telewizyjnych debatach. Karl Lauterbach, człowiek SPD, profesor ekonomii specjalizujący się w polityce zdrowotnej, ubrany w muszkę, peroruje dziś przed kamerami o "zrównoważeniu struktury ryzyka zachorowalności" niczym Tim Mälzer o panierowaniu sznycli w swoim kulinarnym show.

Jego analiza jest jednoznaczna i niezbyt przychylna dla wielu dziennikarzy. Większość z nich nie potrafi dotrzymać kroku hermetycznej dla postronnych wiedzy lekarzy i działaczy na temat kompleksowości reformy służby zdrowia. – Mamy zaledwie dziesięciu dobrych dziennikarzy, specjalizujących się w tematyce medycznej, którzy pracują w liczących się mediach – mówi profesor Lauterbach. – Wszyscy inni dają się wodzić lekarzom za nos.

Lauterbach jest postacią znienawidzoną przez bardzo wielu lekarzy i codziennie otrzymuje listy z obelgami, z których średnio jeden tygodniowo wędruje do Federalnego Urzędu Kryminalnego z powodu zawartych w nim gróźb. Prezes Federalnej Izby Lekarskiej, Jörg-Dietrich Hoppe, zwraca wprawdzie uwagę na to, że profesor nie jest lekarzem mającym prawo wykonywania tego zawodu, ale w talk-show i tak wygrywa Lauterbach.

Jednak do wywierania nacisków Hoppe i jego koledzy używają nie gazet takich jak "Bild" i nie telewizji. Swoje poglądy prezentują na lamach fachowych czasopism, jak "Ärzte Zeitung", "Deutsches Ärzteblatt" czy "Medical Tribune". Tam po raz pierwszy pojawiły się lekarskie argumenty oraz liczby spreparowane w odpowiedni sposób; kilka tygodni później informacje te były już obecne w telewizyjnych debatach.

Kryje się za tym określona metoda: pisma te czytają wszyscy lekarze, więc każdy dziennikarz, który rozmawia z medykiem, słyszy zawsze dokładnie to samo. – Błędne informacje pojawiają się najpierw wewnątrz tego środowiska – wzdycha Lauterbach. – A kiedy już się tam dostaną, w wiarygodnej formie przedostają się na zewnątrz. Potem jakiś wiejski lekarz, który nie ma najmniejszego pojęcia, o czym właściwie mówi, traktowany jest przez niedoświadczonych dziennikarzy jako godne zaufania źródło informacji.

Aby być całkowicie pewnym, że wszystko przebiegnie po ich myśli, pod "zwykłych lekarzy, spotkanych przypadkowo na ulicy" w niemieckich programach telewizyjnych podszywają się bardzo często działacze z lekarskich stowarzyszeń. Jednym z nich jest doktor Martin Grauduszus. Uwielbia on opowiadać przed kamerami o swoim bardzo starym już samochodzie, którym wciąż jednak zmuszony jest jeździć, a tak naprawdę, całkiem przy okazji, piastuje on stanowisko prezesa Związku Wolnych Lekarzy.

Aby manipulacja mogła się udać, zawsze potrzebne są jednak dwie strony. Wielu dziennikarzy zajmujących się tą branżą nie potrafi jednak zapytać: czy rzeczywiście wszyscy lekarze harują niewolniczo od rana do nocy nie mając czasu na wystarczającą ilość snu, a ręce ze zmęczenia słabną im do tego stopnia, że nie są w stanie utrzymać w nich skalpela?

Ale historyjka o lekarzach była po prostu za dobra, żeby psuć ją natarczywymi pytaniami. Można było, dzięki niej, grać w dowolny sposób na lękach czytelników i widzów, ich przerażeniu na samą myśl o tym, że kiedyś mogą stać się ofiarami przemęczonych doktorów.

Frank Ulrich Montgomery, niegdysiejszy przewodniczący Marburger Bund był jedną z twarzy tej lekarskiej walki. Jeszcze dziś nie może się nadziwić, że marsz przez medialne instytucje okazał się tak dziecinnie prostym zadaniem. – Media wprost fantastycznie współpracowały z nami w tej walce – wspomina z zachwytem i wielką szczerością.

On sam, osobowość medialna, człowiek błyskotliwy, zawsze gotowy do ciętej riposty i pointy, nie marnował żadnej okazji, by poruszyć temat zbyt długiego czasu pracy i zbyt niskiej płacy medyków. Początek tej wojny medialnej miał miejsce znacznie wcześniej: na długo zanim jeszcze ktokolwiek zaczął mówić o konieczności podwyższenia lekarskich pensji i zmniejszenia liczby nadgodzin, Marburger Bund stworzył obraz "bezsilnych, przepracowanych doktorów" – mówi dziś Montgomery.

Kiedy rozpoczął się bój, klimat medialny był już przygotowany. – Zaczęliśmy od chirurgów, internistów, ginekologów i anestezjologów. O tym, że nie wszyscy lekarze cierpią w równym stopniu, opinii publicznej nie informowano. – Gdybyśmy zaczęli od tego, że jest to problem chirurgów, ale już na przykład nie lekarzy laboratoryjnych, zamącilibyśmy tylko ludziom w głowach i nie osiągnęlibyśmy tego, co chcieliśmy – przyznaje dziś Montgomery.

Nic więc nie szkodziło, że chmara ludzi, rzekomo setki lekarzy mających umowy z kasami chorych, protestująca przed berlińskim Reichstagiem, w rzeczywistości składała się z wynajętych demonstrantów rekrutowanych przez internet. Działacz Andreas Köhler, przewodniczący Federalnego Zrzeszenia Lekarzy Kas Chorych (KBV), zwerbował ich poprzez forum pośrednictwa pracy, które załatwia hostessy na "promocje, eventy, wspieranie sprzedaży". Ochotnicy musieli jedynie wykazać się pewną dozą cierpliwości i "przez godzinę formować łańcuch ludzki na potrzeby akcji prasowo-telewizyjnej".

Ale żadnej prawdziwej strategii wtedy nie było – mówi Montgomery. Bo i po co? – Kiedy dziennikarze zauważyli, że udało nam się przekonać ludzi do naszych racji, nie pozostało im nic innego niż przychylnie informować o proteście. Przecież media zawsze podążają za głównym nurtem.

Wkrótce sukces odniesiony na polu PR sprawił, że lekarze popadli w zarozumiałość. Przestali zastanawiać się nad tym, gdzie właściwie leżą granice tego, co można przekazać mediom, a za ich pośrednictwem – opinii publicznej. Podczas wałkowania historii o przemęczonych doktorach, pacjenci mogli jeszcze sądzić, że w tym wszystkim chodzi naprawdę o ich zdrowie, nie zaś tylko o pieniądze doktorów. Teraz jednak jest już inaczej.

A lekarzom brakuje dziś ludzi do występów w telewizji, którzy również w defensywie potrafiliby wypaść przekonująco. Szef KBV, Köhler w programie Anne Will sprawiał wrażenie sparaliżowanego. Również Hoppe zaczyna mieć w środowisku opinię mało skutecznego. Jest bowiem zbyt refleksyjny i zanadto powściągliwy. Wcale też nie ciągnie go do światła reflektorów. Sam powiedział: – Nie lubię populistycznych programów talk-show. Nie mają one najmniejszego sensu, zwłaszcza jeśli odbywają się z udziałem publiczności. Ta bowiem traktuje każdego jak figurkę ze strzelnicy na jarmarku. (...)

Związek lekarski Medi stosuje inną strategię. Kiedy nie podoba mu się sposób prezentowania w mediach problemów lekarzy, pacjenci zrzeszonych w nim 13 tys. medyków ślą masowo faksem protesty do danej stacji telewizyjnej lub prowadzącego program. (...) Przynajmniej po sto podopiecznych od każdego lekarza. To poważna strategia. "Kiedy numer telefonu odbiorcy jest zajęty, należy próbować tak długo, aż zostanie nawiązane połączenie" – zaleca instrukcja.





Źródło: www.wiadomosci.onet.pl
Zdjęcie: www.images.google.pl

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów198
postów50488
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18899
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.