Język w zalotach
14-07-2009 08:48
Flirt ma coś z boskiego aktu tworzenia. Nie tylko może skończyć się trójką dzieci, ale potrafi nawet Ryszarda zamienić w Miśka. O języku zalotów mówi językoznawca – dr Małgorzata Majewska.

Przemysław Narbutowicz: – Czy w ogóle jest coś takiego jak język flirtu?

Małgorzata Majewska: – I tak, i nie. Teoria komunikacji wyraźnie mówi, że istnieje język pozyskiwania sobie partnera. Natomiast gdy podsłuchuję, jak Polacy zalecają się do siebie, to mam wątpliwości, czy w polskiej kulturze język flirtu funkcjonuje. Jeżeli tak, to chyba nie ma takiej formy, jakiej bym oczekiwała.

Dlaczego?

– Polskie słownictwo zalotów jest bardzo ubogie. Proszę zobaczyć, że gdy flirt zamienia się w regularne randki, partnerzy zaczynają zwracać się do siebie per „Misiaczku”, „Kotku”, „Myszko”. Język idzie wtedy w potwornie infantylnym kierunku, a chyba nie w takim powinien iść. Jedną z funkcji zdrobnień jest oswajanie przestrzeni. Jeśli kogoś, kto ma dwa metry wzrostu, chodzi na siłownię i jest łysy, nazwiemy Misiem, to staje się łagodniejszy niż rosły mężczyzna o poważnym imieniu Ryszard. Misiek jest bezpieczny. Zauważmy, że te określenia dotyczą zwierzątek, najczęściej tych, które mają odzwierciedlenie w pluszakach do przytulenia.

Jakie są różnice w języku zalotów między Polską a innymi krajami?

– Styl flirtu zależy od tego, jak jest zdefiniowana pozycja kobiety i mężczyzny w danym społeczeństwie. W kulturach bałkańskich istnieje bardzo silny wzorzec mężczyzny, więc o wiele rzadszy jest typ mężczyzn metroseksualnych. Kompletnie inni są Francuzi,którzy wytworzyli zupełnie osobny i bogaty język zakochanych, ponieważ mają o wiele większe przyzwolenie społeczne na flirtowanie niż silnie patriarchalne kultury. Wiele zależy od dystansu społecznego. Tam, gdzie jest on większy, można sobie pozwolić na mniejszą swobodę tematu. W Polsce problemem jest wulgaryzacja. Określenia w języku zalotów są bardzo często fizjologiczne i medyczne. Nawet jeżeli mają być komplementem dla kobiety, to po prostu ją uprzedmiotawiają. Trudno, żeby dziewczyna uśmiechnęła się do zgrai panów pijących piwo, określających jej cechy fizyczne prymitywną terminologią.

Czy to znaczy, że mężczyźni mają problemy z mówieniem miłych słów?

– Ależ oczywiście. Pamiętam, że kiedyś na zajęciach poprosiłam grupę studentów, aby napisali sobie nawzajem komplementy. Pewien chłopak nie mógł zrozumieć, dlaczego jego koleżanka poczuła się oburzona i uprzedmiotowiona, gdy napisał jej: „ale nogi”. Według niego, powiedział dziewczynie, że jest bardzo zgrabna, na co ona odpowiedziała mu, że nawet jeśli docenia jej zgrabne nogi, to niech nie skupia się tylko na cielesności, ale zwróci uwagę także na inne walory. Wówczas dziewczyna usłyszała, że jest przewrażliwiona i powstała dosyć zabawna dyskusja. Mężczyźni, mówiąc komplement, przyjmują swoją własną perspektywę. Poza tym ich komplementy są bardzo często ogólnikowe. Przykro mi, ale powiedzenie dziewczynie, że jest miła i sympatyczna komplementem nie jest. Zbyt ogólne stwierdzenie nie uwypukla indywidualności konkretnej osoby.

Czy jest różnica w tym, jak flirtują kobiety, a jak mężczyźni?

– Na pewno tak, choć ja bardzo odcinam się od opozycji kobieta a mężczyzna. Bardziej wierzę w coś takiego, jak męskie style komunikowania i kobiece style komunikowania, co nie zawsze znaczy, że kobiecy styl komunikowania przypisany jest paniom. Równie dobrze panowie mogą porozumiewać się w sposób typowo damski. Kobiety stosują różnego typu tricki. Delikatnie dotykają włosów, albo zakręcają kosmyk wokół palca. Nie od dziś wiadomo, że siebie w jakiejś dziedzinie. Owszem, można pochwalić się umiejętnościami na parkiecie, ale równie dobrze sukcesami zawodowymi czy sportowymi. Z drugiej strony taniec od zawsze był ważny. To zrytualizowana forma pozyskiwania partnera. Kiedyś liczyła się prezentacja samych siebie w pewnych figurach tanecznych. Taniec miał charakter niewerbalnego dialogu. Było patrzenie sobie w oczy. Była komunikacja. Teraz to się zmieniło. Pląsy w dyskotece nie mogą mieć takiej formy kontaktu ze względu na migające światło i decybele. Mówi się o tym, że współczesna kultura dyskotekowa jest przeciwko człowiekowi. Pozornie pozwala spędzić wieczór wśród ludzi, ale tak naprawdę samotnie.

A co ze zwierzęcymi okrzykami godowymi? Czy u ludzi też występują?

– A nie? One niekoniecznie muszą być wokalizami. Na włoskich ulicach za dziewczyną można krzyknąć „la bella donna”. U zwierząt jest to bardziej pokazywanie swoich możliwości, natomiast w naszych flirtach chodzi o komunikację zamiast prezentacji. Ogromną rolę pełni wtedy komplement, czyli ofiarowanie drugiej osobie poczucia, że jest kimś wyjątkowym.

Czy takie komplementy nie są manipulacją? Wciskaniem komuś, że jest ładny, żeby go zdobyć?

– Fantastyczną książkę o komplementach napisała Beata Drabik. Zbadała komplementy polskie i okazało się, że mamy ogromny problem nie tylko z mówieniem ich, ale także z przyjmowaniem. Zazwyczaj odbieramy je jako ironię lub właśnie próbę manipulacji. Ktoś nam mówi coś miłego, żeby coś od nas uzyskać, a nie po to, żeby zbudować miłą relację. Często, kiedy mówimy komplement, dodajemy: „Słuchaj, ja tak naprawdę myślę. To nie jest tylko komplement”. Zupełnie jakby taka pochwała miała pejoratywne znaczenie. W naszej kulturze nie wypada się chwalić. Jeśli mówią o tobie dobrze, to od razu skomentuj, że wcale tak nie jest. Jeżeli mówią, że masz fajną sukienkę, to powiedz, że stara i kupiona w sklepie na wagę. Pokutuje paskudny, moim zdaniem, stereotyp, że to inni powinni nas doceniać i znajdować w nas pozytywne cechy, a nam nie wypada myśleć o sobie dobrze. To problem Polaków, który, mam wrażenie, powoli się przełamuje.

Czyli, jeśli ktoś mi powie, że mam świetny rower, to powinienem odpowiedzieć: „Najlepszy! Zobacz, jakie ma opony!”?

– Nie. Ja bym powiedziała: „Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na mój rower”. To podarowanie komuś, kto komplementuje, „głaska” – jak to nazywa teoria komunikacji. Trzeba pogłaskać osobę głaszczącą. To dotyczy flirtu, ale także codziennych rozmów z sąsiadem podczas porannego spaceru z psem. Oczywiście bez przesady. Takie pochlebianie sobie nie może trwać do znudzenia, ale dwa, trzy „głaski” od razu budują pozytywną atmosferę.

Flirtują ludzie, flirtują zwierzęta. A czy przypadkiem nie flirtują z nami również reklamy?

– Język reklamy z jednej strony odbija to, co jest w kulturze i oczywiście wykorzystuje w tym celu także kategorię flirtu, ale równocześnie dostarcza nowych sposobów mówienia. Tworzy metafory oparte na języku zalotów. Słyszałam w radiu reklamę, w której pozornie rozmawiają dwie kobiety, ale tak naprawdę rozmawia samochód z samochodem. Pierwsza jest autem X, a druga autem Y. Jedna mówi: „Tylko żeby ci się chłodnica nie przegrzała”.

Czy podobne metafory ma budować cielesność w reklamach?

– W tym wypadku seksualność opiera się na innym mechanizmie. Pokazując piękne ciała, robi się przyjemność odbiorcy, ale też odwołuje do kultu cielesności, tak silnego w naszej kulturze. Jeżeli myślę o reklamie samochodu, w której występuje atrakcyjny mężczyzna, to później oglądam ją, żeby zobaczyć owego mężczyznę, a przy okazji marka samochodu wpada mi w ucho. W reklamie bardziej chodzi o wizualne obcowanie z cielesnością niż o flirt, który porusza się w innym obszarze niż atrakcyjny mężczyzna, atrakcyjna kobieta, atrakcyjnie ubrani.

Czy we flircie dopuszczalna jest manipulacja?

– Manipulacja nie jest budowaniem relacji. Można kogoś zmanipulować raz, dwa razy, ale traci się w ten sposób wiarygodność, a odbudowanie jej jest niemożliwe, a nawet jeśli, to trwa lata. Zawsze pozostaje podejrzenie: „Skoro raz mnie oszukał, to może znowu próbuje mi wcisnąć komplet noży”. Dochodzi wtedy do takich absurdów, że ktoś proponuje komuś herbatę, a druga strona myśli: „Za miły jest. Pewnie coś ode mnie chce”. Jeżeli ktoś straci wiarygodność, to koniec.

Gdzie jest w takim razie granica między manipulacją a komunikacją?

– W manipulacji moja intencja ma być nierozpoznana przez odbiorcę. Tak działa reklama. Pozoruje, że jesteś ważny. Ma dowartościować po to, żeby ktoś poszedł do sklepu i kupił dany produkt. W komunikacji, czyli na przykład w czasie flirtowania, obie strony mają świadomość, że to są „głaski”. Intencje są jawne. To, że mówię komuś coś miłego, nie znaczy, że chcę mu sprzedać zestaw noży. Flirt to rodzaj gry społecznej, która polega głównie na wytwarzaniu przyjemnej sytuacji. Powstaje pewna atmosfera językowa i pozawerbalna pełna niedopowiedzeń, niedomówień i zawieszania pewnych tematów.

Jest taki skecz kabaretu Mumio, w którym profesor uniwersytecki tłumaczy, jak poderwać dziewczynę, gdy „odwaga niedomaga”. Wystarczy, że chłopak niby przypadkiem włączy wybrance piosenkę ze słowami „I love you”. Nie wyznaje miłości wprost, żeby zachować twarz w razie, gdyby dziewczyna go nie chciała. Czy po to są w języku zalotów niedopowiedzenia?

– Tak, ponieważ lęk przed odrzuceniem, to jedna z naszych najpoważniejszych obaw. Ten skecz przypomina mi, jak w moim liceum podrywało się na Sokratesa. Chłopcy brali jakąś mądrą książkę i zakreślali markerem dowolny fragment, ważne żeby inteligentnie brzmiał. Chodzili z nią pod pachą i w ten sposób dawali do zrozumienia, że są intelektualistami, którzy nie potrafią nazywać swoich emocji, natomiast mają głęboką osobowość, a zadaniem dziewczyn jest ją rozgryźć. Robiło się nawet listy lektur, które działały. Można było pożyczyć taką książkę dziewczynie, która potem znajdowała zaznaczony fragment o tym, jak trudno wyrażać uczucia i resztę musiała sobie dopowiedzieć. Oczywiście, sens tej gry polegał na tym, żeby dziewczyna przejęła pałeczkę, „bo ja nie potrafię”. To bardzo wygodne. „Nie umiem powiedzieć, co czuję, więc mi Elżbieto czy Gosiu pomóż”.

Dlaczego niektórzy mężczyźni nie mówią wprost, a czasem nawet nie mogą wydusić z siebie słowa przy kobiecie?

– To wynika z tego, że nie potrafią werbalizować swoich uczuć. Takie osoby często nie używają wulgaryzmów w funkcji przerywników, tylko w funkcji wypełniacza. Jeśli brakuje im słowa, to przekleństwo wypełnia lukę. Jednak trzeba się zastanowić, czy chodzi tylko o kontakty z płcią przeciwną, czy może mają problem z budowaniem relacji interpersonalnej z drugim człowiekiem.

Kiedy ludzie zakochują się w sobie, to ich mózgi wydzielają serotoninę i dopaminę, które wywołują stan euforii. Czy człowiek zakochany bełkocze, jakby był pod wpływem narkotyków?

– Człowiek zakochany na pewno mniej się kontroluje. Jeśli dostaje sygnał, że jego uczucie jest odwzajemnione, to lęk przed odrzuceniem staje się mniejszy. Im bliższa relacja, niekoniecznie damsko-męska, tym mniej boimy się ośmieszenia i mniej chronimy siebie. Te mechanizmy puszczają podobnie, jak pod wpływem narkotyków. Jeśli do tego dochodzi stan pobudzenia chemicznego, to ludzie rzeczywiście zachowują się czasem jak wariaci i znajomi ich nie poznają. Ale ja myślę, że to coś bardzo dobrego, bo w ten sposób człowiek dowiaduje się dużo o sobie. Bałam się, że zapyta pan, czy amfetamina wyprze potrzebę miłości.

Raczej czy miłość to legalny narkotyk.

– Życzyłabym wszystkim znajomym, żeby sobie takie opium fundowali, szczególnie do tej samej osoby, z którą są wiele lat. W naszym społeczeństwie pokutuje mit romantycznej miłości, która szybko się kończy. Ile jest książek, w których miłość powraca i ma drugą lub trzecią fazę? Niewiele. Najczęściej wszystko kończy się na ślubie albo dramatycznym rozstaniu. Nie brakuje mówienia o zakochaniu w kategoriach narkotycznego upojenia i biegania boso po łące z kwiatami, natomiast mało jest rozmów o miłości, w której ktoś zostawia brudne skarpetki pod łóżkiem i myje naczynia.

Co zatem dzieje się z językiem zalotów, gdy miłość, jak u Szekspira, „wystrzelała się jak proch”?

– Zamienia się w rzeczywistość. Ukochany czy ukochana nie jest już wizją narkotyczną, tylko bałaganiarzem i flejtuchem. Najbardziej obawiam się o tych, którzy dalej żyją w romantycznym micie, więc wiecznie poszukują nowego partnera. Są ludzie, którzy całe życie szukają i biegają po łące na bosaka. Bieganie jest super, natomiast nie może być elementem konstytuującym związek.

Dr Małgorzata Majewska - językoznawca, specjalistka w zakresie komunikacji werbalnej i niewerbalnej, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka książki "Akty deprecjonowania siebie i innych. Studium pragmalingwistyczne", poświęconej językowym sposobom, w jaki ludzie się umniejszają i poniżają innych.







Źródło: www.zdrowie.onet.pl

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów198
postów50488
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18899
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.