Cesarka wcale nie jest fajna

Dziennikarka „Timesa” opowiada o swym drugim porodzie, drugim dziecku i nieoczekiwanych komplikacjach, przed którymi nie chroni żadne doświadczenie w roli matki…

Harper urodziła się 5 sierpnia. Okazało się, że nie jest chłopcem. Nie wyskoczyła na świat niczym mokry prosiaczek. Jest śliczna, choć muszę przyznać, że wygląda trochę jak chłopczyk. W ciepłym ubranku wygląda wręcz jako Gordon Ramsay w bonżurce. Tylko jej tego nie mówcie.

Oczywiście, zapeszyłam gadając w kółko o znieczuleniu zewnątrzoponowym – jakby wszystko było z góry wiadomo: jasne, taka jestem doświadczona, takie to dla mnie naturalne, że na pewno wszystko pójdzie gładko, a moim jedynym problemem będzie to, jaki rodzaj znieczulenia wybrać. (Moja macocha na tydzień przed porodem wskazała na mój brzuch i powiedziała: - Jak ty nie jesteś zbudowana do rodzenia, to nie wiem kto jest!). Byłam tak pewna, że wszystko ułoży się wprost znakomicie, że zapomniałam się na nią obrazić (teraz, rzecz jasna, jestem obrażona: takie rzeczy się nie przedawniają).

I jakby jeszcze mi było mało tego całego zapeszania, zrobiłam sobie wcześniej pedikiur. Moja najlepsza przyjaciółka powiedziała: „Nie można sobie robić pedikiuru, jak się idzie rodzić". A ja na to: „Ale to tylko dlatego, żeby mogli sprawdzić, czy paznokcie u nóg ci nie sinieją, jeśli ma się niespodziewaną cesarkę i znieczulenie" – zupełnie jakby myśl o tym, że może mnie spotkać coś takiego, była absurdalna; jakby tylko kompletnie nieobeznane ze sprawą osoby miały przez to przechodzić. Przyjaciółka rzuciła mi spojrzenie mówiące (o ile mylnie go nie zinterpretowałam): „czy rzeczywiście chcesz z siebie robić taką idiotkę?"

No i jasne – tydzień później wylądowałam ze swoimi pięknymi paznokciami na porodówce, a lekarz wydobywał ze mnie dziecko przez otwór, który wcale nie był tym spodziewanym. Drogie panie, cesarki wcale nie są fajne! Całe to gadanie o kobietach, które są zbyt „eleganckie" by rodzić naturalnie, to wierutne bzdury. Równie dobrze można by powiedzieć „jestem zbyt elegancka, by uprawiać seks. Wolałabym dziabnąć się nożem w nerkę".

Przeszłam przez poród na oba sposoby i ręczę wam całym sercem, bez gadania o tym, jaki to naturalny poród jest piękny (naprawdę nie jest!): cesarskie cięcie to niesamowicie dziwna operacja. Cierpicie po niej bóle tak wyraźne i tajemnicze, że przez następne dwa tygodnie zastanawiacie się, czy ktoś przypadkiem nie zapomniał o tym, by po operacji włożyć wasze nerki z powrotem na ich miejsce. A blizna nie jest nawet prosta – jest zakrzywiona jak paskudny uśmiech. Gdybym przyczepiła sobie do brzucha dwoje rybich oczu, mogłabym sprzedać swe ciało w Halloween.

Na drugi dzień rano odwiedził mnie położnik. Chyba pomylił mnie ze starą hipiską, która chciała rodzić w domu – może dlatego, że jestem stara – bo powiedział oschle: - Ten poród nie mógłby się odbyć naturalnie. Gdyby pani była w domu, miałaby pani poważne kłopoty.

- Ale ja nie chciałam rodzić w domu - odparłam. - Jedyna dobra rzecz, jaką można powiedzieć o tym całym zamieszaniu to, że przynajmniej wody nie odeszły mi na dywan.

- Naprawdę? - zdumiał się, wyrwany z nudy swego porannego obchodu. Zachodziła możliwość, że oszalałam. - Jedyna?

- No cóż, nie… - poprawiłam się szybko. - Mam piękne dziecko.

Prawdziwa piękność. Mała Gordonella.

O swym drugim dziecku ludzie mówią zazwyczaj jedną z dwóch rzeczy: albo jest dużo, dużo łatwiej, albo dużo, dużo trudniej (zauważcie, że nikt nigdy nie mówi: „To tak samo jak mieć to jedno, tylko że ma się dwoje. To tak, jak różnica między Big Mac’em a Whopperem”. Zdolność bagatelizowania spraw to pierwsze, co człowiek traci, kiedy zostaje rodzicem).

Z mojej perspektywy: raz jest milion razy łatwiej, a chwilę później – milion razy trudniej. Wyjście ze szpitala było łatwiejsze, do domu jechaliśmy szybciej. Całe to szaleństwo, gdy myślisz, że ktoś będzie próbował porwać ci dziecko, cała ta jazda 20 kilometrów na godzinę i zatrzymywanie się, by sprawdzić, czy na tył samochodu nie dostają się spaliny, które mogłyby otruć wasz skarb… Za drugim razem się przez to nie przechodzi. Ani tego, co za pierwszym razem jest tak okropnie trudne: kiedy człowiek się przez całe życie zastanawiał, co najgorszego mogłoby go spotkać, i nagle przychodzi mu do głowy coś strasznego. Najgorzej byłoby, gdyby maluch udławił się guzikiem od swych śpioszków, a potem musiałabym się zabić, ale ponieważ wszyscy spodziewaliby się, że będę chciała to zrobić, musiałabym znaleźć jakiś niewiarygodnie szybki i skuteczny sposób, by to zrobić. Chyba musiałabym wziąć pistolet… To znaczy, że musiałabym mieć pozwolenie na broń… Więc chyba muszę się zapisać do klubu strzeleckiego... To może na wszelki wypadek zapiszę się już teraz….

Przejście od beztroski do neurozy pochłania zaskakująco dużo czasu. Ale jak już się wam to uda, nie musicie tego robić ponownie.

Przyjazd do domu był trudniejszy. W czasie ciąży wmawiacie sobie kupę bzdur na temat tego, jak przyjmie to starsze dziecko. Ja uważałam, że emocjonalne możliwości małego T są ograniczone w związku z jego ograniczonym słownictwem („Mama", „Tata", „Spot" i „tut-tuut" oraz takie skomplikowane rzeczy jak „pilot" – nikt mi nie wierzył, że mały umie to powiedzieć). Nie mógł przecież wiedzieć, co znaczy „detronizacja", ani „wysadzenie z siodła", ani „nóż w plecy". Ale nie tak to było... Jak się okazuje, ludzka świadomość nie potrzebuje szerokiego słownictwa, by zauważyć, że nowa siostrzyczka nie jest tak wielką radością, jak to było zapowiadane. I to jest okropne. Strasznie jest patrzeć na rozczarowanie na buzi swego pierworodnego – choć czytałam kiedyś, że głównym celem rodzicielstwa jest stopniowe wprowadzanie kolejnych, możliwych do ogarnięcia na kolejnych etapach rozwoju rozczarowań - tak, że w końcu wprowadza się na świat dorosłego, który został już całkowicie rozczarowany, na wszystkie strony i dosłownie przez wszystko.

Z praktycznego punktu widzenia drugi raz jest chyba łatwiejszy – mamy całe wyposażenie i kolorowy plastik, dom zaś jest pełen głośnych, stymulujących odgłosów. Pierworodne dzieci pozbawione są wielu rzeczy, bo rodzice z reguły zauważają, czego dziecku potrzeba dokładnie dwa tygodnie po tym, jak to coś było potrzebne. Wydaje mi się, że bycie drugim dzieckiem jest zabawniejsze. Dobrze by tylko było, gdybym oprócz kocyków i różnych gadżetów i skarpetek zachowała również praktyczne wspomnienia z ostatniego razu – najlepiej zebrane w jakiś zestaw. Nie pamiętam o dzieciach niczego: jak je trzymać, jak ubierać, kiedy można je zacząć kąpać, ile czasu mogą spędzić w śpioszkach, a nie w normalnych ubraniach, kiedy znika im dołek w brodzie (a może nie znika? U Gordona Ramsaya nie zniknął)…

Zapomniałam o tym śmiesznym, przelotnym uśmieszku, który pojawia się na ich buziach, gdy śpią, i o tym, jak odrzucają główkę do tyłu, jakby były pijane. Kompletnie zapomniałam jak karmić piersią w miejscach publicznych bez zdejmowania z siebie dokładnie wszystkiego; zapomniałam o całym tym skomplikowanym origami, gdy dziecko mogło się przyssać do piersi tak, by nikt niczego nie zauważył (teraz pytam samą siebie, czy rzeczywiście udało mi się tego nauczyć?). Zapomniałam, że kiedy ma się noworodka, a potem widzi się dziecko czteromiesięczne, jakaś szalona, ale bardzo wyraźna część ciebie mówi: „nie chcę, żeby była taka duża; chcę, żeby pozostała taka malutka", choć teraz ma wysypkę od mleka na całym ciele, zaś ludzie, po których oczekujesz, że będą ją chcieli przytulić, odsuwają się ze zgrozą.

Mętnie pamiętam przełomowe momenty – na przykład gdy próbowałam uśpić T wieczorem, albo w kojcu – ale nie pamiętam, i to wcale, kiedy te momenty przychodziły. Mogło do nich dojść gdy miał sześć tygodni albo sześć miesięcy. Nie ma to dla mnie znaczenia większego niż wszystkie inne bzdury, którymi nabiłam sobie głowę – fabuła „Dr House’a" czy metoda robienia pisanek z użyciem odcisku pierwiosnka.

Tym razem przechodzę słodko-gorzkie chwile, bo wiem, że nigdy już tego nie zobaczę. Wiem też, jak krótko trwa ta faza. W mojej głowie rozbrzmiewa żałosny refren „Po raz ostatni widzę czterodniowe dziecko, po raz ostatni widzę dziecko pięciodniowe", i tak dalej. Człowiek spędza tyle czasu martwiąc się o pierwsze dni życia dziecka, o wszystkie straszliwe rzeczy, które mogą się zdarzyć, a potem o te mniej straszne, które de facto się zdarzają (egzema, kolki, kłopoty ze ssaniem, dziecko nerwowe albo skore do strachu – wszystko to brzmi dość banalnie, ale przez to niejedna rodzina wpakowała się w kłopoty). Łatwo zapomnieć, że kiedy nic złego się nie dzieje, jest to naprawdę magiczny czas, jak ze snu.

A potem, niemal natychmiast, czas ten się kończy. Dziecko przestaje pachnieć jak noworodek, a zaczyna pachnieć parówkami, życie zaś powraca do normalnego trybu, tyle że jest z nami jeszcze jedna osoba. Im bardziej człowiek mówi sobie, że musi się cieszyć początkiem tego wszystkiego, tym więcej wypiera z pamięci żałując, że czas ten przeminął.

Oczywiście, o ile nie ma się trzeciego dziecka… Mi to nie grozi. Jutro idę się wysterylizować.







Źródło: www.dziecko.onet.pl

Autor: Marcel
1 2 3 4 5
Średnia ocena: 2
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany

STATYSTYKI

zdjęć7598
filmów425
blogów197
postów50485
komentarzy4204
chorób514
ogłoszeń24
jest nas18894
nowych dzisiaj0
w tym miesiącu0
zalogowani0
online (ostatnie 24h)0
Utworzone przez eBiznes.pl

Nasze-choroby.pl to portal, na którym znajdziesz wiele informacji o chorabach i to nie tylko tych łatwych do zdiagnozowania, ale także mających różne objawy. Zarażenie się wirusem to choroba nabyta ale są też choroby dziedziczne lub inaczej genetyczne. Źródłem choroby może być stan zapalny, zapalenie ucha czy gardła to wręcz nagminne przypadki chorób laryngologicznych. Leczenie ich to proces jakim musimy się poddać po wizycie u lekarza laryngologa, ale są jeszcze inne choroby, które leczą lekarze tacy jak: ginekolodzy, pediatrzy, stomatolodzy, kardiolodzy i inni. Dbanie o zdrowie nie powinno zaczynać się kiedy choroba zaatakuje. Musimy dbać o nie zanim objawy choroby dadzą znać o infekcji, zapaleniu naszego organizmu. Zdrowia nie szanujemy dopóki choroba nie da znać o sobie. Leczenie traktujemy wtedy jako złote lekarstwo na zdrowie, które wypędzi z nas choroby. Jednak powinniśmy dbać o zdrowie zanim choroba zmusi nas do wizyty u lekarza. Leczenie nigdy nie jest lepsze od dbania o zdrowie.

Wysokiej jakości bielizna męska już w sprzedaży. |