Polak zjada w ciągu życia średnio dwie krowy, 20 świń, 760 kurczaków, 46 indyków, 15 kaczek. To rocznie 70 kg mięsa. I tylko 6,5 kg ryb. A powinno być na odwrót' - Z prof. Małgorzatą Kozłowską-Wojciechowską rozmawia Katarzyna Bosacka.
Najdziwniejszy produkt spożywczy, jaki pani widziała, to...
Parówki cielęce ze śladową zawartością cielęciny. Jogurt zawierający kilkadziesiąt składników, choć powinien się składać tylko z mleka i bakterii. Keczup bez grama pomidorów upaprany z wody, chemicznego barwnika i przypraw. Paluszki krabowe nie z krabów, kostka rosołowa z 0,2-proc. zawartością mięsa. Długo by wymieniać...
Jest aż tak źle?
W zeszłym roku Państwowa Inspekcja Handlowa przebadała 9 tys. partii produktów spożywczych w sklepach całego kraju. Wyniki były gorsze niż w 2008 roku. Obniżyła się jakość miodu, mleka i jego przetworów - odsetek nieprawidłowości wzrósł z 16 do prawie 20 proc. To oznacza, że co piąty ser, jogurt czy masło są oszukane. Producenci na potęgę dolewają do droższego tłuszczu mlecznego tańszy roślinny, a przecież w przypadku produktów nazywanych masłem i serem to absolutnie wbrew prawu.
To dlatego sery smakują jak plastelina.
Nie jesteśmy serową potęgą, to prawda, ale ostatnio na rynku pojawiło się trochę smacznych polskich serów - np. bursztyn, stary olęder. Mamy rokpol, ser koryciński, prawdziwy oscypek. Ten ostatni jest po prostu pyszny. Niestety, można go kupić w niewielu miejscach w Polsce, a do tego tylko od kwietnia do października, kiedy owce mają świeżą trawę i dają mleko. Z serem jest tak jak z mięsem. Lepiej dla naszego zdrowia i portfela zjeść mniej, ale smaczniej.
Tyle że kiełbasa też schodzi na psy.
To prawda. Producenci aż dwukrotnie częściej niż rok temu oszukiwali na wędlinach - odsetek wykrytych przez Inspekcję Handlową nieprawidłowości wzrósł z 8 do 18 proc.! I dzieje się to w kraju, który uważany jest za producenta najlepszej szynki na świecie! Ten kryzys widać nawet w nazewnictwie wędlin - szynka jak za Gierka: babuni, prastara. Nie tylko konsumentom, ale także producentom marzy się dawna jakość.
Najlepsze polskie wędliny jadłam w Nowym Jorku na Green Poincie.
No właśnie, bo jest silna konkurencja i mocny rynek. Gdyby tam polscy masaże napychali kiełbasy soją albo tzw. MOM - mięsem oddzielanym mechanicznie, czyli mieszaniną chrząstek, ścięgien i zmielonych kości, która w świetle prawa mięsem wcale nie jest - toby pies z kulawą nogą takich wędlin nie kupił. A u nas ludzi nadal nie stać na dobrą jakościowo wędlinę, liczy się cena. A jak mówi przysłowie ormiańskie: 'Tanie mięso nie ma smaku'.
No to może w ogóle go nie jeść?
Niekoniecznie. W mięsie, mleku czy jajach jest najlepiej przyswajalne białko, żelazo, wapń, krwiotwórcza witamina B12. To dlatego jarosze często muszą te pierwiastki suplementować. Z drugiej strony w ciągu swojego życia Polak zjada średnio: dwie krowy, 20 świń, 760 kurczaków, 46 indyków, 15 kaczek. W ciągu roku - 70 kg mięsa i tylko 6,5 kg ryb. A powinno być odwrotnie. Więcej drobiu, zdrowej, niedocenianej dziczyzny, a najlepiej, gdyby dominowały ryby. I nie chodzi tu o jakieś teorie, tylko o twarde fakty medyczne. Światowa Organizacja Zdrowia uznała kilka lat temu, że konserwanty - azotany i azotyny - którymi szpikowane są wędliny, mogą zwiększać ryzyko nowotworów. Problem w tym, że nie ma czym ich zastąpić, a zepsute mięso grozi śmiertelnym zatruciem jadem kiełbasianym. Ponadto czerwone mięso niszczy DNA komórek wyściełających nasz układ pokarmowy, co zwiększa ryzyko nowotworu żołądka czy jelita grubego. W Polsce rak jelita grubego jest na drugim miejscu u kobiet po raku piersi i u mężczyzn po raku płuca.
Kawa też truje?
A gdzie tam. Całą psychozę z kawą, jajkami i mlekiem nakręcili Amerykanie, którzy - jak wiadomo - uwielbiają się bać i przez lata zalecali dekofeinizację i decholesterolizację naszej diety na rzecz tabletek z wapniem czy jajek w proszku pozbawionych cholesterolu. Teraz nagle odkrywają Amerykę i dochodzą do wniosku, że to, co naturalne, jest najlepsze.
Poważnie mówiąc: jaja można jeść, pamiętajmy tylko, że są potężnym źródłem cholesterolu, kawę pić do czterech filiżanek dziennie, o ile ją lubimy i czujemy się po niej dobrze. Udowodniono, że ma ona przeciwutleniacze korzystnie wpływające na pracę serca, układ krwionośny, a nawet naszą wagę. Tyle że mówimy o kawie prawdziwej, w ziarnach, a nie rozpuszczalnej, która przez smakoszy nie jest uznawana za kawę, ale twór spreparowany przemysłowo.
Mimo to kawa rozpuszczalna czasem kosztuje dwa razy więcej niż ta w ziarnach.
A przyprawy w proszku? Wynalazł je geniusz marketingu! Kilogram soli to w hurcie mniej niż 50 gr, niewielka ilość ziół, przypraw i mnóstwo dodatków chemicznych - powiedzmy 1,50 zł. Razem 2 zł. Tymczasem producenci tej słonej chemii w proszku każą sobie jeszcze za nią słono płacić, nawet 30 zł za kilogram! A do tego większość gotowych przypraw typu Vegeta, Warzywko, Jarzynka czy Ziarenka Smaku składa się głównie z soli, glutaminianu sodu, cukru, maltodekstryny, wypełniaczy, zagęstników i suszonych warzyw. Nawet maggi, ulubiona przyprawa do rosołu, to czysta chemia z glutaminianem sodu i solą w roli głównej. Jej pierwowzór naturalny to lubczyk - zioło o intensywnym zapachu. Ta roślina wieloroczna z rodziny selerowatych ma właściwości zdrowotne - zawiera przede wszystkim olejek lotny i przeciwutleniacze. Można ją suszyć albo pokrojoną przechowywać w zamrażarce, tyle że kto w Polsce ją uprawia?
Ale z gotowych przypraw w torebkach korzystają nawet kucharze z telewizji!
Wielkie koncerny spożywcze słono im za to płacą, ale - proszę mi wierzyć - ich koledzy po fachu odnoszą się do tego procederu jak do zawodowej lekkomyślności, na pewno bez szans na gwiazdkę Michelin. W żadnej profesjonalnej, wysmakowanej kuchni nie ma miejsca na chemiczne półprodukty, w dodatku horrendalnie drogie. Dlatego lepiej nie kierować się modą czy reklamą, ale po prostu dokładnie sprawdzać etykiety.
Jak zacznę czytać wszystkie etykiety, to mnie świt zastanie w nabiałowym.
Na początku nie będzie łatwo. Jednak naprawdę warto znaleźć na półce śmietanę bez sztucznych zagęstników, jogurt bez dodatku mleka w proszku, chleb pieczony na prawdziwym zakwasie, z użyciem naturalnych bakterii probiotycznych i drożdży, które nie tylko nadają mu smak, ale produkują witaminy z grupy B dobre dla naszego żołądka. Prawdziwy polski miód, a nie chińską taniochę, którą niszczy się polskich producentów miodów. Dystrybutorzy sprowadzają miód z krajów tropikalnych i mieszają z polskim. Kilogram tego sprowadzonego z tropików kosztuje 1 dol., kilogram rodzimego - 10 dol. W marnych importowanych produktach są np. obce pyłki, które mogą nas jeszcze bardziej uczulać. Chińczycy faszerują pszczoły antybiotykami. Niedawno Państwowa Inspekcja Handlowa kazała wycofać z półek słoiki miodu z Chin, w których znaleziono antybiotyk - chloramfenikol. Dajmy szansę polskim pszczelarzom i kupujmy prawdziwy miód!
I rodzime śledzie zamiast pangi?
I flądrę podczas urlopu nad morzem zamiast importowanego z Chin łososia, kerguleny czy dorsza, którego - przypominam - polscy rybacy prawie nie mogą łowić. Trzeba uświadomić sobie jasno: prawie wszystkie ryby w smażalniach nad morzem są importowane. Polski rynek zalewa np. panga. Tę tanią i popularną w Polsce rybę sprowadza się z wietnamskich hodowli w delcie Mekongu. Niestety, rzeka nie należy do czystych akwenów, a w dodatku nie wiadomo, w jaki sposób kontroluje się tam jakość mięsa. Panga nie jest rybą morską, jak się uważa w Polsce, tylko słodkowodną, a więc i tak mniej zdrową.
autor nie znany